Wikipedysta:N.Madry
Z Wikipedii
[edytuj] Poza Krakowem nie ma życia...
- spotkanie z Mieczysławem Czumą i Leszkiem Mazanem.
Panie Redaktorze, jest Pan polonistą, dziennikarzem, redaktorem i pisarzem. Krakowskie środowisko, szeroko pojętej kultury i sztuki, zachwyca się Pana kunsztem przekazu oraz znajomością historii, legend, faktów, wielkich i małych, a także plotek i obyczajów z ostatnich... kilkuset lat życia naszego miasta. Od niemal 20 lat tę wiedzę znajdujemy w wydawanych przez Pana książkach. Wiem też, że w najbliższych dniach księgarnie wzbogacą się o nową pozycję wydawniczą –jaki to temat?
Leszek Mazan: Jeżeli mówimy o Krakowie i jego historii, to oczywiście nie mówimy o ostatnich kilkuset latach, lecz o ponad tysiącu lat. Ja głęboko wierzę że Kraków został założony w dniu zabicia przez Kraka (czy też jego synów) smoka wawelskiego, czyli w roku 700. Proszę sobie wyobrazić, że w 1700 roku obchodziliśmy pierwsze polskie milenium. Bractwo Kurkowe strzelało z armat, odbyła się msza święta w kościele Mariackim, a Kraków czuł się wreszcie dowartościowany jako miasto które ma ponad 1000 lat. To po pierwsze, a po drugie, no cóż, ja myślę że wszystko już było - zwłaszcza o Krakowie. Czy jest jeszcze coś czego nie można by napisać? Nie polemizując z takim stwierdzeniem, że wszystko już było, okazuje się że można napisać (jeżeliby pisać troszeczkę inaczej) inaczej systematyzując fakty, inaczej rozkładając akcenty w pokazywaniu tego materiału na anegdotę, na opowieść mało znaną, a nie niezupełnie znaną, na sposób wyrażania faktów. Jest to bardzo istotne zwłaszcza w tym mieście, które ma historię niezwykle bogatą, które samo swoje powstanie zawdzięcza Czechom, Niemcom, Włochom, Francuzom, Austriakom, Szkotom - a przede wszystkim Polakom. Uświadamiamy sobie, że każda z tych nacji dodała od siebie coś do historii tego miasta, do jego podziału, architektury, języka, kuchni... To co napisaliśmy z redaktorem M. Czumą, jest próbą systematyzacji tych faktów (mniej lub więcej znanych), jest podporządkowaniem pisania pod jeden mianownik. Takim mianownikiem jest na przykład założenie, że pępek świata nie jest za Alpami, tylko tutaj w Krakowie. Znaleźliśmy 247 dowodów na to, że wszystko co się da „wymierzyć” (chronologicznie, czy metrem krawieckim), to wszystko co największe, najmniejsze, pierwsze, ostatnie, jedyne - to wszystko zdarzyło się w Krakowie. Z okazji naszego wejścia do UE, do faktu, że Kraków jest pępkiem świata, zaczęliśmy dodawać inne fakty, udowadniające, że nie ma w Polsce takiego miasta, które by wniosło tak ogromny potencjał intelektualny i organizacyjny do Europy jak właśnie my. Stąd powstała książka „Maczanka po krakowsku”. Dlaczego maczanka? Dlatego, że ta typowo krakowska potrawa, czyli bułka przełożona kawałkiem schabu zanurzona w sosie, nie jest niczym innym jak archetypem - pierwszą wersją amerykańskiego hamburgera. Udowadniamy w tej książeczce, że nie musimy iść do Europy - to Europa przychodzi do nas. Bo to my kiedyś uczyliśmy Europę np. sypania kopców - obecnie jest 270 kopców w Polsce, są kopce w Stanach Zjednoczonych, Francji. Jeżeli to my, na cmentarzu żydowskim w Krakowie przechowaliśmy groby rodziców Karola Marksa, my wycięliśmy pierwszą polską ślepą kiszkę itd., itd. - no to my w Europie byliśmy traktowani szczególnie, z odpowiednią sympatią i szacunkiem.
Panie Redaktorze, przyznaję się do wielkiej tremy z jaką w tej chwili walczę, mając świadomość, że rozmawiam z Redaktorem wielkiego formatu. Pamiętam te niemal 30 lat, gdy tygodnik „Przekrój”, którego Pan był redaktorem naczelnym, królował na rynku krakowskiej prasy. Pamiętam trud z jakim zdobywało się kolejny numer i podtrzymywane obowiązkowo dobre kontakty z „kioskarzem”. „Przekrój” był wizytówką krakowskiej kultury, tradycji i myśli twórczej. ”Przekrój” już niestety jest w stolicy, utracił swoją duszę, zmienił formę - czy tą stratę można zrekompensować?
Mieczysław Czuma: Proszę Pani, na wstępie pragnę Panią uspokoić - Pani trema jest według mnie nieuzasadniona. Jest bowiem Pani związana z takim pismem, które ma w tytule słowo „Kraków”. W związku z czym poczuwam się do pewnego braterstwa z taką osobą. Jesteśmy jakby jedną rodziną, jesteśmy sami swoi, więc niech ta trema u Pani zmaleje.
Jeżeli już mówimy o tremie, to ja się muszę przyznać, że kiedyś, przed laty, gdy zostałem redaktorem naczelnym „Przekroju”, miałem sporą tremę. Byłem wtedy najmłodszym redaktorem naczelnym w Polsce (w ogóle pisma ogólnopolskiego) i miałem świadomość, że przystępuję do pracy w piśmie, które jest legendą, które dziedziczy wielkie tradycje i określoną formułę. Trema moja wynikała z obawy żeby tego wszystkiego po prostu nie zepsuć. I starałem się kontynuować tę formę magazynu, którą stworzył Marian Eally, magazynu rodzinnego, pisma dla wszystkich, pisma jak to się mówiło: „dla wyrafinowanych sprzątaczek i prostych ministrów” - żeby każdy znalazł w nim coś dla siebie.
Rzeczywiście ta formuła pisma, pisma wielopokoleniowego, które czytała i babcia i córka i wnuczka, była kontynuowana. Fenomen tego pisma polegał na tym, że w czasach, gdy Europa szczelnie oddzielona była od nas, Polaków, „żelazną kurtyną” - to było takie okienko na zachód, przez które wpływała do nas współczesna cywilizacja, kultura świata zachodniego.
Na łamach „Przekroju” czytaliśmy m.in. prozę Saganki, Hemingwaya, tutaj poznawaliśmy malarstwo Picassa, uwertury znanych kompozytorów. „Przekrój” animował także swoich czytelników - twórcami tego pisma były szerokie rzesze jego odbiorców - poprzez takie akcje „Przekroju”, jak: „kwiaty na balkonie”, „uśmiech dla sąsiada”, „otyli żyją krócej”, „pal co drugiego”, „fajka mniej szkodzi”, takich akcji były dosłownie setki.
Przypomnę, że „sprzątanie świata”, które teraz się odbywa corocznie na przełomie września, narodziło się właśnie na łamach „Przekroju”. To nieodżałowany Jaś Falkowski animował w latach 70-tych (w miesiącu wrześniu) „sprzątanie Tatr”, co się rozszerzyło na sprzątanie gór polskich, od Bieszczadów po Sudety.
To pismo właśnie takie było, a tajemnica jego sukcesu polegała na sposobie rozmowy z czytelnikiem, - to pismo nie chciało być ustawione na jakimś koturnie, wszechwiedzy, ono chciało być partnerem każdego, partnerem kameralnym. Prowadziło indywidualny dialog z każdym czytelnikiem, szanowało go. Jedną z tajemnic warsztatowych był fakt, że my bardzo lubieliśmy się przyznawać do swoich błędów- jeżeli nam czytelnik wytykał błąd w publikacji, to ja nalegałem aby wydrukować ten list. Wtedy czułem się dobrze, bo byłem także partnerem czytelnika. „Przekrój” jest w Warszawie, tak się stało...
Ja noszę w zapasie taki żart, że gdyby to pismo przeniesiono do Warszawy, na porządną warszawską ulicę, np. „Krakowskie Przedmieście”- ale „Przekrój” przenieśli na ulicę „Wiejską” – więc myślę, że taki stan jest poniżej naszych krakowskich zasad... Odchodząc od żartów, to ja redakcji warszawskiej dobrze życzę, jednak dostrzegam błąd, który popełnia odżegnując się całkowicie i konsekwentnie od tradycji - ogniem i żelazem wypalając wszystko to co było przed nią. Przyznam, że nigdy nie dopuściłbym na łamy tekstów, które prowokują czytelnika, obrażają go, czy intrygują go w sposób niekontrolowany. To było zawsze pismo dobrego tonu, dobrego salonu, szukające pozytywnych rozwiązań...
Panie Redaktorze, czy nadal jest Pan jedynym w Krakowie honorowym hejnalistą wieży Mariackiej? Niektóre źródła podają, że Pana miłość do hejnału nie jest przypadkowa, że urodził się Pan w fajermańskiej rodzinie, na strażnicy pożarnej... Miłość, czy honor hejnalisty wzbogaciły rynek wydawniczy o wspaniałe książki: „Legenda złotej trąbki”, „Z Mariackiej wieży hejnał płynie”?
Leszek Mazan: Rzeczywiście, legenda rodzinna głosi że mój pradziadek doszedł do godności euroszportsmajstra w ochotniczej straży pożarnej w Krakowie, ojciec mój był komendantem straży pożarnej w Gdyni – stamtąd w czasie wojny przyjechał do Nowego Sącza i tam na strażnicy pożarnej urodziłem się ja. Ponadto mój wujek był strażakiem, ciotka pracowała w ochotniczej staży pożarnej, kuzyn piastował funkcję rzecznika prasowego Komendy Głównej Straży Pożarnej - ogromne są te rodzinne koneksje, i stąd ten ogromny sentyment. Natomiast u podłoża tych wszystkich moich dociekań hejnałowo-wieżowych leży irytacja na... miasto, które dyskutując nad możliwością swojej promocji zapomina, że ma coś tak szczególnego, czego nie ma nigdzie na świecie. Nigdzie w świecie nie ma wieży, z której żywy człowiek, co godzinę trąbi hejnał. Hejnał, który rozbrzmiewa z wieży Mariackiej nieprzerwanie od niemal 700 lat, który jest transmitowany przez lokalną stację radiową od 1928 roku - dzięki czemu mamy najstarszą muzyczną audycję radiową świata. Oburzony byłem, gdy miasto w 1967 roku zamknęło dla zwiedzających wieżę Mariacką na 3 miesiące - co praktycznie oznaczało że o niej zapomniano. Ja postanowiłem, że nie spocznę dopóki tej atrakcji turystycznej miastu nie przywrócę. Tak się szczęśliwie złożyło, że w trakcie uroczystości strażackich, w których brałem udział, zebrało się przy jednym stole paru bardzo mądrych panów: Komendant Główny Straży Pożarnej (wojewódzki, miejski), Prezydent Miasta, ksiądz infułat B. Fidelus (proboszcz kościoła Mariackiego) i zyskałem okazję, aby zaagitować tam obecnych, do ponownego otwarcia wieży dla zwiedzających. Okazało się że nie ma żadnych przeszkód, wieża została otwarta, a ja zostałem „honorowym hejnalistą”.
W odpowiedzi na Pani pytanie o moich publikacjach dotyczących wieży i hejnału, tak to była miłość (bo finansowo jest to raczej nieopłacalne) – planowałem pierwotnie napisać małą książeczkę, a wyszła mi książka na 300 stron. Do tej książki dołączyliśmy płytę, na której znalazły się kolędy grane przez hejnalistę Zygmunta Rozuma, który w wigilię Bożego Narodzenia, ilekroć miał dyżur, grał je z wieży Mariackiej. Od trzech lat w Krakowie jest to kolejna tradycja, krakowski zwyczaj. Ciekawostką natomiast jest fakt, że hejnał ocalał tylko dlatego, że z wieży Mariackiej grano pieśni kościelne. Ta tradycja zanikła, przywrócił ją (poprzez wspomniane kolędy) infułat kościoła Mariackiego Bronisław Fidelus.
Jest Pan wielkim miłośnikiem i propagatorem Krakowa, co przekłada się na Pana dorobek publicystyczny w postaci książek o Krakowie. Ponadto w wieku 26 lat opublikował Pan poezje w „Próbie porównania”, dwa lata później w „Przyczynku do epopei”. W 1988 roku wydał Pan zbiór reportaży „Siódmy kontynent”. Jest Pan organizatorem i inicjatorem wielu akcji krakowskich - wspomnę choćby tradycyjny już „pochód jamników”, „spławianie stolicy z Krakowa do Warszawy”, czy powtórzenia uczty u „Wierzynka”... Redaktor, pisarz, organizator życia kulturalnego, poeta – czy to jest prawidłowa kolejność Pana samorealizacji?
Mieczysław Czuma: Zacznijmy od tego, że nie dla wszystkich Pan Bóg był jednakowo łaskawy. Niestety, nie wszyscy mogli się urodzić w Krakowie, nie wszyscy mogą tu mieszkać. Ale też Pan Bóg wyposażył wszystkich w wolną wolę i każdy może w stronę Krakowa spoglądać. Ludzie z różnych stron świata spoglądają w stronę Krakowa i niejednokrotnie fenomen tego miasta chcą przenosić do siebie, troszkę tego nieba sobie przychylić... A więc, w tej nowej książeczce, którą razem z Panem redaktorem Leszkiem Mazanem napisaliśmy, podajemy takie przykłady jak ludzkość inspiruje się fenomenem Krakowa i przenosi te cechy na swój grunt. Proszę sobie wyobrazić, że w stolicy Meksyku jest „Calle Cracovia” - ulica Krakowska., że Niemcy (berlińczycy) zajadają się „krakauer wurst”- kiełbasą krakowską. Przed chwilą kolega wspomniał, że hamburger - najbardziej popularna amerykańska potrawa pochodzi z ...Krakowa, bowiem prababką jego była nasza „maczanka po krakowsku”. Innymi słowy, świat ma bardzo wiele do zawdzięczenia Krakowowi w sferze obyczajowości, kultury, literatury, sztuki itd., itd. Pan Bóg pozwolił ludzkości (jeśli nawet nie mieszkają w Krakowie i tu się nie urodzili) inspirować się Krakowem i przejmować jego cechy, przenosząc je do siebie. O tym właśnie mówi nasza najnowsza książeczka. A to wszystko działo się o wiele, wiele, wcześniej - zanim nas do wspólnoty europejskiej przyjmowali - my ten świat syciliśmy fenomenem Krakowa. A moje wiersze? Będąc polonistą, uczniem Wyki, Pigonia, Klemensiewicza, Kleinera, nie mogłem sobie tego odmówić - każdy gdzieś tam, kiedyś, napisał parę wierszy, ja też je popełniłem i nawet udało mi się je opublikować. Nawiązując do moich korzeni krakowskich, to zawsze podkreślam że urodziłem się na Zwierzyńcu, a właściwie na półwsiu zwierzynieckim. Jest to miejsce między Krakowem a Zwierzyńcem, gdzie Wisła wpada do Rudawy - bo najważniejszą rzeką w Polsce i w Europie, jak Pani wie, jest Rudawa. Czy jestem krakauerem? Jestem krakauerologiem i Krakusem. A precyzując: krakowianin, to ten który mieszka w Krakowie; krakus, to ten kto się w Krakowie urodził; krakauerem jest każdy którego tradycje rodzinne sięgają jeszcze czasów Najjaśniejszego Cesarza Franciszka Józefa I, a krakauerologiem jest osoba, która uprawia naukę o Krakowie, czyli naukę mówiącą o wyższości Krakowa nad resztą świata...
A propos tych happeningów, o których Pani wspomniała – powiem tak: nauczyło nas tego życie. Z końcem lat 90–tych, gdy wspólnie z redaktorem Leszkiem Mazanem organizowaliśmy promocję „Przekrojowi”, wymyślaliśmy różne akcje, które budziłyby ogólne zainteresowanie, z jednej strony czytelników, z drugiej mediów. Stąd te wszystkie happeningi: „spławianie stolicy z Krakowa do Warszawy”, „wyzwalanie Racławic z niewoli kieleckiej” (bo przyłączyli nam Racławice do województwo krakowskiego), „stulecie połączenia Zakopanego z resztą świata” (obchody stulecia połączenia kolejowego Zakopanego z Chabówką), czy też „pochód jamników”. Te akcje bardzo się mieszkańcom Krakowa spodobały, a my tak głęboko się z nimi zżyliśmy, że w dalszym ciągu staramy się je organizować. To się wszystko ze sobą łączy, myśmy się tak z Leszkiem dobrali (on robi swoje, ja swoje), że razem się uzupełniamy. Kiedyś w mitologii byli Kastor i Polluks, był Romulus i Romus - a teraz jest Mazan z Czumą...
Panie redaktorze czy podtrzymuje Pan dalej, że Kraków jest pępkiem świata?
Leszek Mazan: Absolutnie tak. Z tym twierdzeniem może konkurować tylko Praga, którą wielbię. Praga jest rzeczywiście dziewiątym cudem świata (bo ósmym jest oczywiście Kraków), i pępek świata jest absolutnie tutaj. Poza tym, jest taka stara zasada, którą głosił przedwojenny dziennikarz, słynny felietonista Zygmunt Nowakowski: „Extra Cracovia non estrite” - „poza Krakowem nie ma życia”, a jeżeli nawet jest, to co to za życie?
Dziękuję serdecznie za miłe spotkanie.
Rozmawiała Natalia Mądry. "Royal City Cracow" 10/2004